wtorek, 27 grudnia 2011

Noł mor Krismas in Itali!

Wróciłam ze Świąt spędzonych we Włoszech i mam serdecznie dość! 4 dni w zupełności mi wystarczyły, aby spróbować tej INNEJ kultury.
Po pierwsze: Włosi to brzydkie konusy! - Facetów powyżej 150cm wzrostu można liczyć na palcach jednej ręki, a co tam dopiero tych przystojnych :/. Miałam nadzieję znaleźć męża, a tu dupa, jak zwykle...
Po drugie: Włosi mają bardziej tłuste jedzenie od Polaków i piją więcej alkoholu. Różnica polega na tym, że Polak woli się schlać wieczorem wśród znajomych, na bibce chociażby, podczas gdy Włoch rozkłada tą samą dawkę na cały dzień... i jeszcze bez wyrzutów wsiada za kierownicę.
Po trzecie: Ci, którzy myślą, że kobiety są gorszymi kierowcami niż mężczyźni, niech sobie wyobrażą jak musiałam się czuć, gdy w drodze powrotnej z Frankfurtu do Warszawy naszym kapitanem była kobieta! Nie chcę ubliżać swojej płci, ale wyraźnie wyczuwalna była różnica pomiędzy pilotowaniem kobiety a mężczyzny. Nie wiem dlaczego, ale mężczyźni lądują jak w masło, kobieta niestety jak w klajster :/.
Po czwarte: Nie było mi dane wiele latać, dlatego bardzo się denerwowałam przed wypadem do Włoch. Śmieszne, ale moje ostatnie myśli przed startem były następujące: "Mama wie, że ją kocham. Tata wie, że lecę do Mamy na Święta. Obejrzałam finałowy odcinek American Horror Story... no to mogę ginąć spokojnie." XD
A jutro znowuuuuuuu do pracy. Ale za to w piątek będę w biurze sama. Co by tu ciekawego na tę okoliczność wykombinować :>?...
Przejście między sektorem A a B we Frankfurcie :).

wtorek, 20 grudnia 2011

Grubo, Tomek. Grubo.

Ta satysfakcja, kiedy uczysz własną, 50-letnią szefową używać zwrotu "grubo" - bezcenne :). Coś mi mówi, że mury, które dotychczas utrudniały nasze kontakty, wkrótce legną w gruzach.

niedziela, 18 grudnia 2011

Lift Facebook

Wiadomości pozostawianych na karteczkach przyklejonych w windzie ciąg dalszy :)
Komentarz o Facebooku to mój skromny wkład :]

czwartek, 15 grudnia 2011

Fensi e byt of inglisz, bijacz?

Uwielbiam wdawać się w potyczki słowne z amerykańskimi małolatami, które mi zarzucają, że jestem "imejczer" (immature) bo śmiem im wytknąć, że nie jestem jedyną osobą, z którą mają zatargi. Faktycznie, we mnie jest problem, nie w nich... Jak jest się wychowywanym w przeświadczeniu, że wszyscy są "dżelys of ju" (cecha charakterystyczna amerykańskiego "upbringingu"), to faktycznie to musi być moja "dżelysi", nie ich aspołeczne, dupokrętne zachowanie. A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że jeśli im wytknę, że to one są niedojrzałe, bo mi insynuują niedojrzałość, to sama wyjdę na niedojrzałą. A jak będę trzymała to w sobie i nie dam riposty, to będę czuła się niespełniona. Paradoks?
Po ostatnim odcinku American Horror Story nabrałam ochoty na narysowanie Tate'a :)

środa, 14 grudnia 2011

wtorek, 13 grudnia 2011

Czekoladowy Zorro

Od jakiegoś czasu damską toaletę na pierwszym piętrze naszego (Uwaga! 3-piętrowego!) "biurowca" atakował "Czekoladowy Zorro" (czyt. sprawca, zostawiający po sobie gówniane kleksy na muszli). Nie mogąc znieść tej niegodziwości, nakleiłam nad zbrukaną toaletą list:
Kartka zniknęła następnego poranka :(. Ale o dziwo, ataki ustąpiły :).

Oh, poo(h)!

Dzisiaj rano przytrafiła mi się następująca sytuacja, o której chciałam musiałam się pochwalić na FB:

"Jakiś nieogarnięty koleś z mojej klatki rozsmarował przyklejone do podeszwy gówno po całym korytarzu niczym łyżwiarz figurowy. Oburzenie mieszkańców było natychmiastowe: apele, listy, wyzwiska powypisywane na kartach przyklejonych w windzie. Najbardziej jednak zauroczyła mnie jedna konkretna reakcja - rysunek kota i podpis "Co ja pacze??"*LULZ*"



W związku z tym tak wyglądała moja dzisiejsza wymiana wrażeń świątecznych z koleżanką na FB:

Paulina: Okno w pomarańczach.
Ja: A u mnie korytarz w gównie.

Listy do sprawcy. Niestety kartka z kotkiem zniknęła, więc na pocieszenie oryginał.

Zalatuje tu rychłą popularnością...

Idąc za sugestią kumpla założyłam bloga, gdyż tyle "niezwykle" ciekawych rzeczy przytrafia mi się w drodze do pracy, w pracy i w drodze do domu z pracy. Zauważyłam, że niegdyś więcej przygód serwowały mi studia, jednak jestem już chyba na tym etapie życia, gdzie to właśnie praca i sąsiedzi stali się moim głównym źródłem rozrywki (nie licząc Fejsbunia). Nie wiem, czy mam się z tego powodu śmiać, czy płakać. Daję sobie miesiąc trzy miesiące na rozkręcenie tego bloga i zdobycie sławy. Potem się poddaję i przechodzę na zabijanie pytonów.
"Wybuchły" pyton po zjedzeniu krokodyla.